środa, 26 grudnia 2012

Rewolucjonista bez karabinu

Kapuścińskim, nigdy się nie zachwycałem. Nie wertowałem Cesarza w te i we w te z nabożną czcią, w poszukiwaniu akapitów o Hajle Sellasje, które w rzeczywistości obnażały mechanizmy PRLu. Nie polowałem na zdania - perełki w Hebanie, nie padałem na kolana przed Imperium i Wojną Futbolową.

Z tego powodu, afera rozpętana po wydaniu Kapuściński non-fiction Artura Domosławskiego nie bardzo mnie interesowała. Fakt, że Ryszard Kapuściński, pozwalał sobie na "podkolorowywanie" niektórych wydarzeń w swoich reportażach w żaden sposób mnie nie zaskoczył, a tym bardziej nie zbulwersował. Fakt, że miał kontakty ze służbami bezpieczeństwa PRLu, też mnie specjalnie nie zdziwił - każdy korespondent PAP rezydujący w krajach wpływów państw zachodu, z pewnością pozostawał w orbicie zainteresowań komunistycznych służb. Wreszcie, nie był dla mnie zaskoczeniem fakt, że oprócz żony Alicji, w jego życiu były również inne kobiety. Reporter, Podróżnik, Pisarz (i to przez duże 'R' i duże 'P') na dodatek w blasku sławy, wystawiony był pewnie na wiele pokus. A jednak w biografii Kapuściński non-fiction znalazłem jedną rzecz, która mnie ogromnie zaskoczyła.

Znalazłem Ryśka.

Dzieciaka z Pińska. Poetę z Warszawy. Dziennikarza ze Sztandaru Młodych, Polityki, Kultury, Gazety Wyborczej. Reportera z Azji. Reportera z Afryki. Reportera z Ameryki. 

Ale też, przede wszystkim, człowieka. Człowieka, z krwi i kości. Syna. Brata. Męża. Ojca. Przyjaciela. Wroga. Pisarza. Podróżnika. Tchórza. Bohatera.
 
Wielką ironią losu, dla mnie Ryszard Kapuściński jest znacznie ciekawszy na kartach biografii Domosławskiego niż ten będący wytworem precyzyjnej autokreacji literackiej na stronach reportaży samego Kapuścińskiego.

Artur Domosławski, Kapuściński non-fiction, wyd. Świat Książki, 2010.

niedziela, 23 grudnia 2012

Smakowite Kąski #1

W cyklu Smakowite Kąski pojawiać się będą krótkie, czasem nawet mikroskopijne fragmenty książek, które aktualnie przewinęły się przez moje ręce. Fragmenty na tyle apetyczne, że wywarły na mnie większe wrażenie lub mnie po prostu zaciekawiły; fragmenty, które mnie rozbawiły lub niosły w sobie wartą uwagi uniwersalną mądrość; fragmenty, które są w pewien sposób reprezentatywne dla całej, przywoływanej książki. Poniżej pierwsze trzy, na dobry początek.
"Nic o Rosji się nie wie, żeby ją zjechać wzdłuż i wszerz, jak nie sięgnie się po jej literaturę, bo Rosja jest cała w literaturze, a Szwajcaria, na przykład, nie.

A z literatury rosyjskiej nie sposób nie znać obydwu Tołstojów, Czechowa, Dostojewskiego, Gogola, Iwana Bunina, bez względu na opinię o genezie Cichego Domu i jego autorze, nie można tej powieści nie przeczytać, tak jak Armii Konnej Babla czy Opowiadań kołymskich Szałamowa.

A po Turgieniewa można nie sięgnąć. I o literaturze rosyjskiej można coś sądzić z Turgieniewem i bez niego."
Eustachy Rylski, Arina Timofiejewna, Po śniadaniu, wyd. Świat Książki, 2009

"Jeśli w ciągu siedmiu i pół roku [...] udało mu się cokolwiek osiągnąć, to jest to zdolność do życia w teraźniejszości, do ograniczenia się do tu i teraz, i mimo że nie jest to najbardziej chwalebne osiągnięcie, jakie można sobie wyobrazić, wymagało od niego dużej dyscypliny i samokontroli. By nie mieć żadnych planów, czyli nie mieć tęsknot i nadziei, być zadowolonym z tego co niesie los, by przyjmować, co wydziela ci świat od jednego wschodu słońca do drugiego - aby tak właśnie żyć, musisz chcieć bardzo mało, tak mało, jak jest to w ludzkiej mocy."
Paul Auster, Sunset Park, wyd. Znak, Kraków, 2012

"Jest taka opowieść o człowieku, który trafił do piekła, gdzie powitała go blond hostessa w minispódniczce i niebieskim toczku z napisem "Welcome to Hell". Ta sama hostessa zaprowadziła przybysza do luksusowego apartamentu z łóżkiem King Size, marmurową wanną jazuzzi i garderobą pełną letnich strojów na każdą okazję - z metkami ze sklepów z przy nowojorskiej Madison Avenue, madryckiej calle Serano i rzymskiej Via Condotti[...]

- Spodziewałem się czegoś innego - powiedział przybysz.

Hostessa uśmiechnęła się na to i zabrała go do dżungli w trudno dostępne miejsce, gdzie znajdowała się osadzona w ziemi ciężka żelazna klapa. Gdy ją podnieśli, spod spodu buchnął straszliwy żar, a następnie oczom przybysza ukazało się ogniste jezioro, w którym tysiące nagich ludzi cierpiało okrutne męki, zadawane przez czerwone diabły ze spiczastymi ogonami, naśmiewające się ze skazańców, dźgające ich trójzębami i niepozwalające zapomnieć, że ta kara jest wieczna, że to już na zawsze: jezioro, ciemność, płacz i zgrzytanie zębów i ogień nieugaszony[...]

- Tak wygląda piekło przeznaczone dla katolików - wyjaśniła hostessa, opuszczając z powrotem żelazną klapę.
"
Carlos Fuentes, Wola i Fortuna, Świat Książki, 2008

sobota, 15 grudnia 2012

Czytelnik nie byle jaki.

W przerwie pomiędzy powieściami, z rozmysłem sięgnąłem po coś lekkiego, po coś, co czytać można niezobowiązująco, błyskawicznie, bez mała w biegu, choć to przecież najgorszy sposób ze wszystkich na spotkanie z dobrą literaturą. A, że z prawdziwie wyjątkową twórczością obcować mi przyjdzie, nie miałem najmniejszych wątpliwości.

Dlatego że Eustachy Rylski pisze tak, jak ma na imię - wytwornie, nietuzinkowo i na dodatek, z niemałym wdziękiem.

Po śniadaniu to zbiór tekstów o siedmiu autorach, których nie łączy nic, poza postacią czytelnika nie byle jakiego, za którego, całkiem słusznie zresztą jak dowodzi niniejsza kolekcja esejów, uważa się Rylski. Po śniadaniu to opowieść o literackich idolach, postaciach, przyjaźniach i znajomościach pisarza, bez których - jak sam mówi - jego młodość nie warta by była wspomnień, a starość uwagi.

Od siebie wypada mi dodać jedynie, że Po śniadaniu to również opowieść o literaturze i zdarzeniach, które nie tylko wykuły podwaliny pod literacki kunszt autora lecz także odcisnęły wyraźny ślad na jego własnej twórczości. Z niezwykłą przyjemnością podczas lektury wyłapywałem fragmenty, które jak spadające okruchy lądowały w powieściach i opowiadaniach Rylskiego. Przypatrywałem się jego podróży po Wołdze w towarzystwie rosyjskiego specjalisty od śluz w drodze na inspekcję do Astrachania, podziwiałem jego odwagę, gdy na zakończenie tekstu o Iwaszkiewiczu, rzucił wyzwanie, którego później sam się podjął, wsłuchiwałem się w Błoka i jego scytyjską jazdę, z perwersyjną przyjemnością pokochałem Arinę Timofjejewną młynarkę, o której wcześniej nigdy nie słyszałem.

Byłem kontent.

Gdybym był na tyle hemingwayowskim człowiekiem na ile był nim inżynier Jan, przełożony Rylskiego z okresu pracy w bazie samochodowej w Sobieszowie koło Jeleniej Góry, nie wahałbym się powiedzieć, trochę z przekorą ale i trochę z zazdrością, że z Pana, Panie Stachu, jest nie tylko czytelnik, ale i pisarz nie byle jaki. 

Eustachy Rylski,  Po śniadaniu, wyd. Świat Książki, 2009.

wtorek, 11 grudnia 2012

Arthur & George

Od czasu do czasu trafiam na powieść, która opowiada fabułę tak intensywną i przy tym tak absorbującą, że nie sposób odłożyć ją na bok, chociażby na chwilę. Mam wówczas ochotę, nawet ukradkiem, zerknąć na następny rozdział, następną stronę, następny akapit, następne zdanie. Zdarza się też od czasu do czasu, chociaż już znacznie rzadziej, że oprócz opowiadanej historii autorowi udaje się w takowej powieści przemycić coś więcej niż wyłącznie napędzającą ją intrygę. Czasem jest to postać, tak nietuzinkowa, że można by jej biografią obdarować kilku bohaterów pomniejszych dzieł, czasem obraz świata i społeczeństwa, tak wydawać by się mogło znajomego, że przy tym, zaskakująco nieznanego. Prawdziwą rzadkością zaś jest, by wszystko to znalazło się w powieści relacjonującej zdarzenia prawdziwe, czyniąc to na dodatek na tyle sprawnie, że czytelnik gotów jest westchnąć, bo po raz kolejny rzeczywistość przerosła fikcję.

Arthur & George jest taką właśnie powieścią.

Julian Barnes z pieczołowitością kronikarza pochyla się nad losem dwóch mężczyzn, żyjących w  prowincjonalnej Anglii na przełomie XIX i XX wieku. Anglii dumnej, upartej i zaściankowej. Anglii nowoczesnej, politycznie poprawnej, zachłyśniętej spirytyzmem a z drugiej strony staroświeckiej i zakłamanej. Anglii będącej piękną i przerażającą, bo prawdziwą, scenografią do spotkania tej dwójki bohaterów.

Dzieli ich wszystko.

Arthur Conan Doyle jest światowej sławy szkockim pisarzem mieszkającym w swojej posiadłości o urokliwym mianie - Undershaw. George Edalji - prawnikiem hinduskiego pochodzenia, z małej - na przekór swojej nazwie - wioski Great Wyrley. Jeden śmiało kroczy przez życie zgodnie ze swoim planem, drugi z pokorą stara się zrealizować swoje marzenia, czekając na to co, mu zgotuje los; jeden błyszczy na firmamencie jak gwiazda polarna, drugi stara się z niego czym prędzej, niczym meteor, zniknąć; jeden szczerze wierzy w sprawiedliwość, drugi jej w ogóle nie ufa; jeden kieruje się w życiu zasadą honoru, dla drugiego honor jest jedyną zasadą.

Połączy ich zbrodnia.

Połączy ich brak wiary w Boga. Połączy ich rozczarowanie ludźmi, ludzkie uprzedzenia i ludzka nienawiść. Połączy ich to, co ludzie zobaczyli, a może bardziej nawet to, co chcieli zobaczyć. Połączy ich dążenie do prawdy. Prawdy, która choć jest jedna, to którą każdy w tej powieści widzi inaczej. Bo w gruncie rzeczy czymże jest nasze życie, jeśli nie odpowiedzią na pytanie:

Co widzi?
Co widział?
Co zobaczy?


Julian Barnes, Arthur & George, wyd. Świat Książki, 2010, tłum. Joanna Puchalska

niedziela, 2 grudnia 2012

Poradnik nie tylko dla orłów.

Zawsze fascynowały mnie inspiracje wielkich pisarzy, zdarzenia, które wpłynęły na powstanie lub kształt powieści zarówno tych dziś uznawanych za wybitne, jak i tych przez czytelników zapomnianych. Zawsze z wielką chęcią czytałem o autorach i lekturach, które na pisarza znakomitego oddziaływały z taką mocą, że ich ślady lub czasami jedynie cienie śladów zostawiał w swojej własnej twórczości. Zawsze z przyjemnością przyglądałem się swoistej podróży w czasie, za pomocą której pisarz, często z zaskoczeniem dla samego siebie, rozliczał się ze swoich własnych lęków i oczekiwań. 

Niewiele z tych rzeczy udało mi się - mimo zapewnień wydawcy - odnaleźć w Listach do młodego pisarza, autorstwa Mario Vargasa Llosy. To już kolejna nauczka, by w żadnym stopniu nie sugerować się notatką na ostatniej stronie obwoluty. Sygnałów alarmowych, które przeoczyłem, było wiele począwszy od "To opowieść o narodzinach geniuszu" na "żarliwych listach mających moc osobistego zwierzenia" skończywszy. Czym zatem Listy do młodego pisarza są? 

Są zebranym w formie listów - przecież sam tytuł o tym mówi! - akademickim wykładem na temat literatury, w którym - z wyłączeniem pierwszego rozdziału - Llosa bazując na konkretnych przykładach analizuje formę, styl, poziom realności i pozycję narratora w powieści jako takiej.  Oczywiście jest to wszystko, jak na pisarza wybitnego przystało, napisane wspaniałym językiem z odpowiednio dozowaną szczyptą humoru i czyta się to z przyjemnością. Za mało jednak jest tutaj szczegółów by traktować to jako podręcznik literatury lub nawet zwyczajny poradnik, a z zapowiadaną przez wydawcę "opowieścią o narodzinach geniuszu" to już kompletnie nie ma nic wspólnego. No ale, to już przecież, nie jest wina Llosy.

Mario Vargas Llosa, Listy do młodego pisarza, wyd. Znak, 2012, tłum. Marta Szafrańska-Brandt

poniedziałek, 19 listopada 2012

Prześwietny Raport Eduardo Mendozy

Przed dotarciem do stacji kosmicznej Aranguren dowództwo floty międzyplanetarnej poleciło mi w trybie pilnym zapoznać się w Cyfrowym Astrolabium z Prześwietnym raportem kapitana Dosa autorstwa nadwornego żartownisia Barcelony - Eduardo Mendozy. Krótki rozkaz umieszczony na tylnej części okładki zawierał sugestię, że zdarzenia, które przytrafiły się rzeczonemu kapitanowi, mogą wnieść wiele pożytecznych - podczas wykonywania mojej misji - informacji a dodatkowo spisane są językiem wyrazistym i ironicznym. Natychmiast wezwałem do siebie pierwszego starszego pokładowego, po czym przed wydaniem rozkazu dostarczenia mi egzemplarza wspomnianego dokumentu, kazałem mu, zgodnie z podręcznikiem oficera międzyplanetarnego, długo czekać by zasiać w nim zamęt i niepewność. Po otrzymaniu od starszego pokładowego prześwietnego raportu, który dotarł do mnie z kilkudniowym opóźnieniem na skutek błędnego zindeksowania tego opracowania w bazie danych i jego przeczytaniu moje uczucia są jednak mieszane. 

Z jednej strony Mendoza w osobie kapitana Dosa w zabawny sposób zawarł skondensowane cechy dowódcy wybitnego, znamienne dla wszystkich rządzących, takie jak: niezwykła umiejętność unikania podejmowania trudnych decyzji, perfekcyjne rozmywanie odpowiedzialności, dosadne przedkładanie interesu własnego nad interes załogi oraz ciągłe przypisywanie sobie cudzych sukcesów; z drugiej strony jednak, ich natłok w tak krótkim przecież raporcie spowodował, że mniej więcej od połowy lektury, przywary kapitana przestały być zabawne i stały się jedynie powtarzalne. Podobnie ma się sprawa ze słabościami prowadzonej przez niego załogi składającą się z Upadłych Kobiet, Nieprzewidywalnych Staruszków, Przestępców i kadry oficerskiej. Za mało jest w owym raporcie pomysłów na komedię absurdalną i za dużo klisz na groteskowy moralitet. Dokładną analizę raportu postanowiłem jednak odłożyć do najbliższej narady dowództwa, tym bardziej, że od kilku godzin z niecierpliwością oczekiwałem nadejścia Panny Struny wprost z sektora Upadłych Kobiet.

Jako, że wspomniane przeze mnie w akapicie powyżej spotkanie nie doszło do skutku z winy starszego pokładowego, który mnie uprzedził, swą energię skierowałem na sprawozdanie kapitana. Po dokonaniu dokładnego rozbioru prześwietnego raportu  na czynniki pierwsze i odniesieniu go do Przygody fryzjera damskiego, tegoż samego autora, zawartą w nim treść wypada mi ocenić na dwa punkty powyżej "żartobliwy" i pięć punktów poniżej "genialny". Raport nie wniósł wiele do mojej misji aczkolwiek kilkukrotnie wywołał uśmiech na mym obliczu. Ostateczny werdykt jednak, zgodnie z podręcznikiem oficera międzyplanetarnego, odkładam do najbliższej narady dowództwa.

Eduardo Mendoza, Prześwietny raport kapitana Dosa, wyd. Znak, 2012, tłum. Magdalena Tadel

niedziela, 11 listopada 2012

Popcorn z Colą

Popcorn zjadam chętnie, przynajmniej na początku. Później zaczynają mnie boleć zęby, robi się zdecydowanie za słono i zbyt często muszę popijać. Ani się nim najeść, ani zachwycić, choć często przeżuwam z uśmiechem.

Luk logicznych w tej powieści jest tyle, że aż trudno uwierzyć, iż trzej - było nie było - inteligentni mężczyźni, wymyślili tak nieudolny plan. Dodatkowo Ian Rankin wcisnął swój tercet bohaterów, w niezwykle ciasny gorset stereotypów, który razi niemalże od pierwszej strony. Jak bankier, to elegancki, ostrożny i tchórzliwy. Jak profesor, to w duchu rewolucjonista i kontestator obecnego porządku. Jak milioner, to znudzony playboy, który chce by w jego życiu wreszcie coś zaczęło się dziać, najlepiej nielegalnego. Wtóruje im sztampowy do bólu lokalny gangster, którego ściga - mówiący koniecznie z obcym akcentem! - egzekutor o oryginalnej ksywce Nienawiść.

Przymykam jednak na to wszystko oko i cieszę się tym, co u Rankina najlepsze: świetnymi dialogami, które w przeciwieństwie do absurdalnej akcji powieści wypadają nad wyraz realistycznie i - co równie ważne - zabawnie; Edynburgiem, przez który prowadzi mnie pisarz, miastem knajp, gangsterów i drobnych cwaniaczków; dystansem autora do swojej historii i jego mrugnięciami do czytelnika; i wreszcie tempem w jakim akcja mknie do przodu, nie zostawiając mi zbyt wiele czasu na zastanowienie się czy to aby ma sens?

I chociaż daleko tej opowiastce do najlepszych historii, które wyszły spod pióra Iana Rankina (te o detektywie Johnie Rebusie), to Otwarte Drzwi - niczym popcorn - przeżuwam z uśmiechem jako lekką i żartobliwą przystawkę przed czymś poważniejszym. Smacznego!

Ian Rankin, Otwarte Drzwi, wyd. Albatros, 2011, tłum. Robert Ginalski