czwartek, 24 stycznia 2013

Smakowite Kąski #2

"Krzesiwa przestały krzesać skry, zapałki przestały się zapalać, z keraunetów i pyresider nie dało się już strzelać - po tym poznaliśmy, iż przybył Czarnoksiężnik[...]
Wszedł sam, to się zgadza z legendą, on zawsze wchodzi pierwszy, bierze w posiadanie. Nie jestem pewien, czy ja to poczułem i wystąpiłem mu na przeciw, czy też on znalazł mnie na tej ulicy. Południe, upał, żadnych cieni. Ujrzałem go wyłaniającego się zza zakrętu, był pieszo, w lewej dłoni nahajka, uderzał nią rytmicznie o udo. Krok za krokiem, powoli, to był spacer victora, a każde miejsce, przez które przeszedł, każdy dom, który minął, każda rzecz, na którą spojrzał - naprawdę zdawało mi się, że widzę tę płynącą przez kreos zmarszczkę morfy - każda rzecz była odtąd bardziej jak Czarnoksiężnik. Zastał mnie na ziemi i podczas gdy on ku mnie szedł, ja próbowałem podźwignąć się na nogi. Dawno już nic nie jadłem, jedzenie było nie do pomyślenia, najchętniej zostałbym na czworakach, wiedziałem, że powinienem zostać na czworakach, na kolanach z głową w pyle, ucałować mu stopy, gdy zbliży się, to należało uczynić, to było naturalne, ku temu wszystko zmierzało - spróbuj zrozumieć, chociaż to tylko słowa - gdy uniosłem wzrok, przesłaniał pół nieba, to jest olbrzym, przerósł rodzaj ludzki, nie sięgamy mu ramienia, piersi, on jest ponad, my jesteśmy pod, ziemia, pył, brud, na kolanach, na kolanach - spróbuj zrozumieć - nic nie musiał mówić, stanął nade mną, nahajka o udo, tuk-tuk, coś tam bełkotałem, chyba jęczałem błagalnie, ślina na brodzie, głowa zwieszona, ale nadal się podnoszę, noga, ręka, podpierając się i drżąc, on stoi, czeka, czułem jego zapach, coś jak te migdały z ust samobójców, a może zapach jego korony - spróbuj zrozumieć, ja sam nie rozumiem - wstałem, uniosłem wzrok, wpółoślepiony, spojrzałem mu w oczy, niebieskie źrenice, opalona skóra, uśmiechał się pod wąsem, co miał oznaczać ten uśmiech, śni mi się do dzisiaj, uśmiech tryumfującego kratistosa. Czy ty to rozumiesz? Wyrzekłby słowo, a wyrwałbym sobie serce, by go zadowolić.
Splunąłem mu w twarz."

 Jacek Dukaj, Inne Pieśni, Wydawnictwo Literackie, 2003

sobota, 19 stycznia 2013

Długość dźwięku samotności

Sunset Park, Paula Austera to dla mnie przede wszystkim, wielka powieść o samotności. O tym, że rodzi się ona zawsze w momencie, w którym rozpoczynamy, nie ważne czy świadomą czy też nie, ucieczkę od własnej przeszłości. O tym, że z czasem rozkwita, a później dojrzewa na tyle, że staje się cichym, niewidzialnym kołem napędowym naszych decyzji i wyborów.

Wydawało mi się, że dziś już nie sposób pisać o samotności nie popadając w banał lub tani sentymentalizm. A Austerowi absolutnie to się udaje. Bo pisze nie o niej, a o jej nosicielach. Bo wydobywa ją z każdego bohatera Sunset Park w sposób nieinwazyjny, nienachalny, subtelny. Bo opowiada - nie ocenia, opisuje - nie wartościuje. 

Każdy z bohaterów stara się odegnać od siebie demony przeszłości, nieświadomie je w sobie w ten sposób jedynie jeszcze bardziej pielęgnując. Każdy podświadomie tęskni za tym, co już było. Nie bez przyczyny elementem spajającym wszystkie postacie, które przez powieść się przewinęły jest film o symbolicznym tytule Najlepsze lata naszego życia. Każdy z bohaterów niezależnie od tego czy jeszcze nie skończył osiemnastki, czy ma już grubo po sześćdziesiątce, wypatruje nieuchwytnego szczęścia i każdy, choć otoczony ludźmi - rodziną, partnerem, przyjacielem - w głębi duszy pozostaje samotny.

Sunset Park osadzona w - tak wychwalanym przez krytyków - nowojorskim anturażu czasu wielkiego kryzysu, jest dla mnie powieścią uniwersalną. Samotność nie opuszcza nas niezależnie od tego czy jesteśmy na słonecznej Florydzie, pomieszkujemy w opuszczonym domu na Brooklynie, czy też czekamy na pociąg na dworcu wschodnim w Warszawie.

Paul Auster, Sunset Park, wyd. Znak, Kraków, 2012, tłum. Maria Makuch

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Fikcja musi mieć sens

Święta i zamieszanie związane z nimi to doskonała okazja by połknąć coś na prawdę lekkiego. Coś co można na chwilę odłożyć na bok by kilka minut później bezboleśnie do tego wrócić, coś co wprawdzie nie pozwala na delektowanie się każdym zdaniem ale sprawia mi wiele frajdy. Jednym słowem - święta to bardzo dobra pora na kryminał.

Jo Nesbø w zeszłym roku atakował mnie z głównych stron niemalże wszystkich krajowych księgarni internetowych, zaglądał w moim kierunku z półek w supermarketach, a raz nawet sam wypatrzyłem go w kiosku, upchniętego między fajkami a płynem po goleniu. W końcu wyskoczył spod choinki i to od razu w trójnasób, wygrażając przy tym z okładek zuchwale, że "strąci z tronu Larssona". W pośpiechu sięgnąłem zatem po Czerwone Gardło, jedną z opowieści o detektywie z Oslo.

Harry Hole da się lubić. Nie jest co prawda tak zabawny jak Salvo Montalbano, ani tak cyniczny jak John Rebus, ani pewnie tak męski jak Mikael Blomkvist ale ma w sobie to coś, co sprawia, że się mu kibicuje. Inna sprawa, że nie za bardzo jest mu w czym kibicować. Jo Nesbø zdaje się zapomniał bowiem, że "różnica między rzeczywistością a fikcją jest taka, że fikcja musi mieć sens*". Co rusz coś w tej książce zgrzyta: kilka kompletnie niewiarygodnych postaci, które swym zachowaniem sprawiają, że nie sposób zapomnieć, że to tylko powieść; kilka absurdalnych sytuacji, które nie miały prawa się zdarzyć i - wreszcie - kilka irracjonalnych wyborów, których nikt, nigdy w rzeczywistym świecie by nie dokonał.

Ale największą zbrodnią przeciwko czytelnikowi, jaką popełnił w Czerwonym Gardle Nesbø, jest umożliwienie mu trafnego odgadnięcia tożsamości mordercy już w połowie lektury. A jest to zbrodnia - rzec można - podwójna: raz, że dotyczy kryminału a dwa, że pisarz zdradza ten fakt w najbardziej oczywisty, by nie powiedzieć amatorski sposób. Główny bohater - przypominam, że to śledczy a chwilowo nawet komisarz - do niemalże ostatniej strony powieści, z podziwu godnym uporem o nic nie podejrzewa postaci faktycznego mordercy, co sprawia, że mimo całej sympatii do Harrego, czytelnik ma go za nieudacznika, jeśli nie idiotę. I nie tłumaczą go ani chwilowe stany upojenia alkoholowego, ani tymczasowe zauroczenie kobietą. I nie wydaje mi się również, że taki był zamysł autora.

Przede mną dwie kolejne powieści autorstwa Nesbø. Szczerzę wierzę, że Harry Hole będzie musiał stawić w nich czoła bardziej wiarygodnym przeciwnikom przy pomocy bardziej realnych przyjaciół i wykaże się przy tym większą podejrzliwością.

Jo Nesbø, Czerwone Gardło, Wydawnictwo Dolnośląskie, 2007, tłum. Iwona Zimnicka

*mądrość takową powiedział kiedyś Tom Clancy, coś jednak nie dawało mi spokoju (nie żebym nie wierzył w Toma) i okazało się, że pożyczył ją sobie od Marka Twaina, który napisał (w wolnym tłumaczeniu): "rzeczywistość prześciga fikcję, ponieważ fikcja jest zmuszona trzymać się rzeczywistości".