środa, 31 lipca 2013

Przed Kamerą #2 - Eustachy Rylski

Eustachy Rylski dla culture.pl, o tym dlaczego oraz dla kogo pisze, o mojej ulubionej powieści jego autorstwa "Warunku", o swojej firmie budowlanej i o tym, że prawdziwy mężczyzna nie może być pisarzem.


http://youtu.be/NxJ8QBFYJS0

poniedziałek, 15 lipca 2013

Smakowite Kąski #11

Pod wpływem plebiscytu na ulubioną polską powieść dla młodzieży, postanowiłem odświeżyć sobie mój ulubiony fragment z Niewiarygodnych przygód Marka Piegusa, o ulubionej przeze mnie czynności - goleniu. Dla wszystkich, którzy jeszcze nie mieli okazji, albo już zapomnieli.
"Nie zdążyłem jednak wykroić ani jednego paska, bo do klasy wszedł przerośnięty Zdeb. Jedną rękę trzymał w kieszeni, drugą gładził się z dziwnym uśmieszkiem po brodzie[...]

- Golić umiesz?
- Golić? - wytrzeszczyłem oczy.
- Dzisiaj są imieniny pani Okulusowej i muszę być ogolony, rozumiesz?
- To... to kolega chce, żebym go ogolił? - wykrztusiłem.
- Dyżurni zawsze mnie golą - wzruszył ramionami Zdeb. - To należy do ich obowiązków. Nie wiedziałeś o tym?
- Nie! Czesiek mi nic nie mówił. Czy on też kolegę golił?
- Oczywiście, że golił! - huknął Zdeb. - Robił to nawet z dużą wprawą. No, prędzej, nie ma czasu, na co czekasz.
Zdeb rozsiadł się wygodnie na krześle za katedrą i rozłożył "Panoramę".
- Dobrze... - bąknąłem - ale czym kolegę ogolić?
- Przybory są w szufladzie w katedrze - mruknął Zdeb. - Woda może być z flakonu, byle tylko nie za stara. No, jazda. Pośpiesz się.
Oszołomiony wjąłem z szuflady brzytwę, mydło, miseczkę i ręcznik, stanąłem bezradnie przed Zdebem.
- No, gazem - popędził mnie Zdeb - zawiąż mi ręcznik!
Zawiązałem.
- Nie tak mocno! Udusisz mnie! - zakrztusił się Zdeb.
Poprawiłem.
- Woda!
Nalałem wody z flakonu do miseczki.
- Mydło!
Namydliłem.
- Brzytwa!
Porwałem brzytwę i zacząłem go skrobać.
- Przerwij!
Przerwałem.
- Na co się gapisz? - krzyknął Zdeb. - Nie czujesz, że tępa? Naostrz.
- Jak naostrzyć?
- O pasek! Masz chyba pasek przy spodniach?
Ściągnąłem pasek z nieszczęśliwą miną, bo czułem że spodnie mi opadają. Podciągnąłem je. Znów mi opadły. Zdjąłem je zrozpaczony, przywiązałem pasek do klamki, tak jak tatuś robi, i zacząłem ostrzyć brzytwę.
Zdeb rzucał na mnie niecierpliwe spojrzenia zza "Panoramy", wreszcie zakomenderował:
- Dosyć! Gol!
Wciągnąłem pośpiesznie spodnie i zacząłem manipulować brzytwą po brodzie Zdeba. Nagle Zdeb podskoczył na krześle.
- Oszalałeś!
- Co się stało?
- Jak to: co? Zaciąłeś mnie smarkaczu! Znów dostanę pryszczy albo liszajów. Rany boskie... Ile krwi! Na co czekasz? Wata! Opatrunek! Aj... wykrwawię się! - jęczał przerażony.
Pobiegłem do apteczki, wyjąłem butelkę jodyny i watę.
- Zaraz opatrzę kolegę - wyjąkałem.
- Dostanę pryszczy - jęczał Zdeb.
Umoczyłem kawałek waty w jodynie i przylepiłem mu do brody. Zdeb wrzasnął przeraźliwie i zerwał się z krzesła.
- Oj, moja broda! Coś ty mi zrobił, łobuzie!
- Za... zajodynowałem.
- Co? Jodyna... O, złośliwy smarkaczu, czekaj porachuję się z tobą... O, moja broda... moja broda!
Jęcząc i odgrażając się na przemian, wybiegł z klasy trzymając się za brodę[...]

- Dyżurny Piegus! - zagrzmiał Pitagoras. - Czy masz zapasową kredę?
- Mam w kieszeni, panie profesorze.
Zacząłem szukać zdenerowowany wywracając kieszenie. Z kieszeni wypadła mi brzytwa Zdeba i pędzel do golenia. Piotagoras wyciągnął ciekawie szyję.
- Pokaż no to, chłopaczku!
Podałem. Pitagoras zdumiony obejrzał narzędzia.
- Co to jest, chłopaczku?
- To... to jest pędzel i brzytwa, panie profesorze - wyjąkałem.
Pitagoras zmarszczył brwi.
- Więc ty się golisz, chłopaczku?
- Ja nie... ja tylko...
- Więc skąd u ciebie takie instrumenty, chłopaczku?
Chciałem powiedzieć prawdę, ale pochwyciłem groźne spojrzenie Zdeba i straciłem głowę.
- Ja... ja się uczę fryzjerki, panie profesorze - wykrztusiłem.
- Ach tak - uśmiechnął się szyderczo  Pitagoras - i zaprawiasz się na kolegach pewnie... Czy możesz mi powiedzieć, kogo goliłeś, chłopaczku?
- Obejrzałem się rozpaczliwie.
- Go...goliłem kolegę Zdeba.
- Zdeb, do mnie! - zagrzmiał Pitagoras.
Zdeb podszedł do katedry z ponurą, obandażowaną twarzą.
- Czy dyżurny Piegus golił cię dzisiaj? - zapytał go Pitagoras.
- Golił mnie, panie psorze.
- Jak mógł cię golić, kiedy masz twarz w bandażu?
- To właśnie od golenia, panie psorze.
- Pokaleczył cię brzytwą?
- Tak, panie psorze.
- Niesłychane. Przecież wy się pozarzynacie. Brzytwa w rękach szaleńców - sapał przerażony Pitagoras. 
- Więc ten czwororęczny cię golił, a ty, stary byk, pozwalałeś się golić?
Zdeb wzruszył ramionami,
- On przychodzi z brzytwą i goli. Czy kto chce, czy nie, panie psorze, on goli."
Edmund Nizurski, Niewiarygodne Przygody Marka Piegusa, Instytut Wydawniczy "Nasza Księgarnia", Warszawa, 1965

sobota, 13 lipca 2013

Magiczna Vigata

Magia krótkich powieści kryminalnych Andrei Camilleriego nie tkwi ani w zawiłej intrydze, do rozwiązania, której czytelnik zmuszony byłby wznieść się na wyżyny intelektu, ani w pełnej strzelanin czy pościgów wartkiej akcji, której w książkach Włocha zwyczajnie brak, a tym bardziej nie doszukamy się jej w spektakularnych pojedynkach prawników podczas rozpraw sądowych, do których w utworach Camilleriego nigdy nie dochodzi.

Magia tych opowiastek tkwi w pełnej słońca, pachnącej czosnkiem oraz pomidorami, zawsze - wydawać by się mogło - radosnej Vigacie. Fikcyjnym miasteczku, które pisarz przybrał w nieodzowne dla każdej sycylijskiej mieściny przymioty: lokalnych mafiozów na wzór Cammory, bojących się jedynie swojej własnej la mamma, skorumpowanych do cna polityków bez skrupułów, żądnych sensacji dziennikarzy oraz dziwki o złotym sercu i manierach arystokratek. Do tego dorzucił niesłychaną południowowłoską kuchnię, piaszczyste plaże i słone morze.

Magia tych powieści tkwi także w ich głównym bohaterze - Salvo Montalbano, równie inteligentnym co sardonicznym komisarzu policji, uwikłanym w długoletni i burzliwy związek z - miłością swojego życia - Livią, przechodzącym aktualnie gwałtowny kryzys wieku średniego, który sprawia, jak ma to miejsce w wypadku każdego rasowego mężczyzny o gołębim sercu, że komisarz mniej lub bardziej podświadomie daje wodzić się za nos wszystkim atrakcyjnym kobietom w okolicy, wykorzystującym go do swoich, wiecznie niecnych celów. Część magii dodają powieściom Camilleriego policyjni współpracownicy Montalbano, ze swoimi charakterystycznymi przywarami i ślepą lojalnością wobec przełożonego, a także jego odwieczni rywale, zarówno ci w szeregach złoczyńców, jak i ci stojący po stronie sprawiedliwości.

Powieści Camilleriego wypełnione są prostymi, kwiecistymi, skrzącymi się ironią i sarkazmem dialogami, wywołującymi uśmiech na twarzy czytelnika. A wszystko to pisarz przyprawił opisami włoskiej kuchni, które sprawiają, że mam ochotę wsiąść w najbliższy samolot do Katanii, albo w najgorszym wypadku pobiec do pobliskiej włoskiej restauracji, nawet jeśli ta miałaby się okazać jedynie jej nędzną imitacją.

Zarówno tytuł tego bloga jak i bezkresna miłość głównego bohatera do wybornego jedzenia, sprawia że nie mam wyjścia i zakończyć swoją opowieść o magicznej Vigacie mogę wyłącznie odwołując się do kulinarnego przykładu: seria książek o komisarzu Montalbano jest jak świeże Mule w sosie z czosnkiem i pomidorami. Niby to jedynie przystawka przed bardziej wykwintnym daniem, ale za to jaka przystawka! Smacznego!

Andrea Camilleri, Sierpniowy Żar,  wyd. Noir sur Blanc, 2012, tłum. Stanisław Kasprzysiak
Andrea Camilleri, Skrzydła Sfinksa,  wyd. Noir sur Blanc, 2013, tłum. Monika Woźniak