niedziela, 17 marca 2013

Smakowite Kąski #5

Cormac McCarthy to w moim czytelniczym życiu pisarz szczególny. Nie może zatem w "Smakowitych Kąskach" zabraknąć fragmentów jego prozy i jego bohaterów. A już na pewno nie może w nich zabraknąć Sędziego Holdena.
"Ruszyli w dalszą drogę. W dolinie widzieli orły i inne ptaki, do tego mnóstwo saren, rosły tam też dzikie orchidee i bambusowe zarośla. Rzeka w tym miejscu była dość szeroka, tocząc wody po ogromnych głazach, a wszędzie dokoła z gęstej dżungli lały się wodospady. Sędzia wysforował się naprzód z jednym Delawarem trzymając w ręku karabin naładowany małymi twardymi pestkami z owoców nopalu, a wieczorem fachowo oporządzał ustrzelone kolorowe ptaki, nacierając ich skórę prochem strzelniczym i wypychając motkami ugniecionej trawy, a gotowe okazy pakował do swoich juków. Między kartki zeszytu wkładał liście drzew i roślin, z koszulą rozpostartą w obu dłoniach skradał się na palcach za górskimi motylami, przemawiając do nich szeptem, sam niezgorszy oryginał. Kiedy usiadł, żeby zapisać coś w notatniku, podsuwając go ku poświacie ogniska, Toadvine popatrzył na niego, a potem spytał, jaki jest sens tego wszystkiego.
Zasytgło pióro skrobiące po papierze. Sędzia spojrzał na Toadvine'a. Następnie znów zabrał się do pisania.
Toadvine splunął w ognisko.
Sędzia pisał dalej, wreszcie zatrzasnął zeszyt, odrzucił go na bok, złożył dłonie, przesunął nimi po nosie i ustach i oparł na udach.
Skoro coś istnieje, powiedział. Skoro coś istnieje na tym świecie bez mojej wiedzy, istnieje bez mojej zgody."

Cormac McCarthy, Krwawy Południk albo Wieczorna Łuna na Zachodzie, Wydawnictwo Literackie, 2010, tłum. Robert Sudół.

wtorek, 12 marca 2013

Czerwony notatnik.

Stonowany, oniryczny, zaskakująco wyciszony i przygaszony - taki właśnie jest Nowy Jork w Trylogii nowojorskiej, Paula Austera. Wiecznie pędząca metropolia, na kartach tych trzech mini powieści na moment zamiera, stając się czymś znacznie więcej niż jedynie scenografią do opisywanych zdarzeń. Staje się symbolem raju utraconego albo może nawet bardziej, raju nigdy nie osiągniętego; staje się współczesną Wieżą Babel, za pomocą której człowiek rzuca wyzwanie Bogu.  

Auster tym symbolizmem wyraźnie się bawi, w umiejętny zresztą sposób przywołując w powieści postać i dzieła Johna Miltona, po to tylko by za chwilę wykonać karkołomną woltę i pokazać, że w tym gigantycznym mieście możesz czuć się jak Henry David Thoreau w oderwanej od cywilizacji, ascetycznej chacie nad jeziorem Walden. Chylę czoła przed sposobem w jaki Auster stworzył swój Nowy Jork - miasto z trwającego na jawie snu - bez uciekania się do kiczowatej metafizyki i tandetnych chwytów, wytwornie balansując na granicy prawdopodobieństwa i fikcji.

To jednak jedynie preludium do gry, którą autor prowadzi z postaciami z własnej powieści i - nade wszystko - z czytelnikiem. Bohaterowie, miejsca, przedmioty z tak przecież odmiennych trzech opowieści, rozgrywających się dodatkowo w zupełnie różnych latach, w subtelny sposób przenikają między nimi, sprawiając wrażenie pozostawionych w czasie śladów, na które kiedyś, ktoś musiał natrafić. Auster powoli odsłania kolejne warstwy przykrywające opowiadane historie i gdy już czytelnikowi wydaje się, że wszystko jest jasne, opada kolejna zasłona, która sprawia, że nic nie jest tym czym się do tej pory wydawało być. 

W tej książce wszystko jest jednocześnie prawdziwe i fałszywe: postacie, omawiane dzieła i ich domniemani autorzy, przywoływane daty i zdarzenia. W tej książce prawdziwy i fałszywy zarazem jest sam Paul Auster. Wydaje się, że w pewnym momencie każdy z tych przeraźliwie samotnych bohaterów zdaje sobie sprawę, że jest jedynie postacią z czerwonego notatnika, notatnika, w którym ich historię zapisał, rozpoczął i zakończył ktoś inny.

Zastanawiam się, czy ktoś w takim samym czerwonym notatniku zapisuje moją historię? Zastanawiam się jak ją zakończy? Może zwyczajnie, tak po prostu?

Stawia znak zapytania na końcu zdania, naciska CTRL+S, wstaje z krzesła i wychodzi za drzwi.
A dalej nic już nie wiemy.

Paul Auster, Trylogia nowojorska, wyd. Znak, Kraków, 2012, tłum. Michał Kłobukowski