Michał Książek, Droga do szkoły, [w:] Kontynenty 2(9)/2014, Agora"To trop dotychczas niespotykany na drogach i ścieżkach tej części świata. Nie zostawia go żaden ssak, żaden ptak ani pojazd. Wygląda dziwnie jak gruby krótki piszczel albo litera T na szerokiej podstawie. Nowy wzór kostki brukowej. Układają go od kilku lat wszędzie gdzie powstają domy, place i chodniki. Nie wiadomo jeszcze dokładnie jaki wpływ będzie mieć na przemieszczanie się, wędrowanie i wspomnienia z podróży. Na reportaż podróżniczy albo w ogóle na literaturę drogi. Na całym świecie wzór jest taki sam, więc jeśli w Berlinie spuścisz głowę, to jesteś jak u siebie. Nie można w tym wydeptać sobie ścieżki. Zostawić śladu. Nie wyrośnie na tym cykoria podróżnik czy inne szlachetne gatunki przydrożne. Takim chodnikiem, z kostki, chodzimy do szkoły.Najpierw idziemy sto kroków na południe, wzdłuż szpaleru tuj, czy żywotników. Nigdy nie mamy czasu sprawdzić, czy to Thuja occidentalis, żywotnik zachodni, czy też Thuja orientalis, żywotnik wschodni, a to może mieć przecież zasadnicze znaczenie dla czyjeś tożsamości [...]Nie możemy też obojętnie przejść obok starego domu, gdzie w ogrodzie rosną dwa świerki, dąb, jesion i kasztan. Zza budynku wygląda stary cis. W królestwie kostki brukowej, plastikowych tuj i cyprysów Dom z Dębem wygląda jak estetyczna oaza, ratunek dla oczu. Jego mieszkańcy nie są też wyznawcami kultu trawnika i czemuś wolą żwir od kostki [...]"
Od fast-foodów począwszy, poprzez dania klasyczne i wykwintne czasem wprost do kuchni molekularnej.
czwartek, 3 lipca 2014
Smakowite Kąski #21
wtorek, 10 czerwca 2014
Smakowite Kąski #20
"Wszystko zaczęło się w Lipsku siedem albo osiem lat temu w marcu. Wysiadłem z pociągu przed północą i nikt na mnie nie czekał, chociaż powinien. Ktoś z Polski. Przyjechałem z Krakowa, miałem dwadzieścia marek i żadnego adresu, żadnego telefonu. Mimo późnej pory na dworcu pracowały wielkie maszyny, trwała rozbudowa albo remont, koparki, spychacze, kafary, coś takiego. Nikt na mnie nie czekał i stąd zapewne wzięła się moja niemiecka samotność. Spacerowałem do świtu. Oglądałem Lipsk. Wracałem na dworzec i znowu oglądałem [...]Chciałem wracać. Wsiąść bez biletu i nie dać się wyrzucić. Do Polski coś odjeżdżało koło południa. Miałem jeszcze kilka marek, mogłem wypić kawę i zjeść jeszcze jedno ciastko, ale gdzieś koło ósmej przyjechał pociąg z Polski. Wysiadło z niego dziesięciu pisarzy i przyszli po nich, ci którzy nie przyszli po mnie. Znaczy się ci z Instytutu Polskiego w Lipsku. Jakiś kretyn pomylił się i wysłał mi złe bilety. Poszedłem z nimi, żeby się ogrzać i najeść. To były targi książki. Dziewięćdziesiąty szósty, albo siódmy, a może i ósmy. Odbywały się jeszcze w starym miejscu, gdzieś niedaleko rynku.Chciałem się trochę przespać, ale ci, którzy przyjechali, pisarze, chcieli pić wódkę. Byłem najmłodszy i nie miałem śmiałości odmówić. Nie lubię pić wódki rano z innymi ludźmi, zwłaszcza z pisarzami. Rano lubię pić sam. Zupełnie sam.
Hotel stał na jakimś zadupiu. Wozili nas. Ale mało zapamiętałem. Trochę tylko sam koniec. Wielkie przyjęcie w labiryncie piwnic gdzieś blisko rynku[...] I w jednej z nich, przy długim opustoszałym stole zobaczyłem Henryka Grynberga. Coś jadł. Coś podnosił do ust na widelcu. Powoli i z namysłem. Siedział na końcu stołu pod samą ścianą. Stół miał ze cztery metry długości. Wokół leżało jedzenie. Był absolutnie sam. Wokół kłębiło się lipskie Enerde, a on powoli podnosił coś na widelcu i w głębi tej ceglanej niszy połyskiwały jego okulary. Niemcy wymordowali mu rodzinę. Cudem ocalała matka ocaliła jego. W czasie niemieckiej okupacji Polacy zamordowali mu ojca. Siedział w środku tego teutońsko-enerdowskiego karnawału i patrzył. Patrzył żeby zapamiętać i zabrać ten obraz ze sobą nieważne dokąd się wybierze.To był mój niemiecki początek. Samotność, Enerde, skini, pijaństwo, literatura i Holokaust. Do Niemiec nie można pojechać bezkarnie."
Andrzej Stasiuk, Dojczland, Wydawnictwo Czarne, 2007
sobota, 26 kwietnia 2014
Smakowite Kąski #19
List Zdzisława Beksińskiego do Piotra Dmochowskiego z dnia 16.04.2003, podaję za: Magdalena Grzebałkowska, Beksińscy Portret Podwójny, wyd. Znak, 2014"Jeden, jedyny raz w mym życiu leżałem w biały dzień na trotuarze, a nade mną rozgrywał się spektakl nalotu dywanowego, i teraz przypominam sobie, jak to wyglądało. Usłyszawszy dudnienie silników, wybiegłem przed dom i zobaczyłem klucz bostonów (amerykańskie bombowce średniej klasy dostarczone do ZSRR w ramach pomocy wojskowej), nad którymi tańczyła ochrona myśliwców. Na wszystkie strony ulicą pryskali Niemcy i jeden z nich w mundurze oficera, mamrocząc coś pod nosem, przykleił się na płask do muru nade mną, bo ja już leżałem na plecach, rozpłaszczony jak żaba, i patrzyłem jak sunie na dół kupa srebrzących się w słońcu bomb. Po czym, po długich sekundach, bomby coraz większe skryły się jednak za obrysem gzymsu i po chwili zatrzęsła się ziemia, i już było po wszystkim. Jak ciekawy świata gówniarz poleciałem w kierunku zakrytego czarnym dymem i pyłem pola. Kilkanaście ton przypierdoliło w szczere pole, wyrywając ogromne leje, w których szybko pojawiła się gruntowa woda, ale jedynym efektem była przekrzywiona chałupa niejakiego Grzebienia oraz - jak się potem okazało - dwie zabite baby na polu, z których jedna niedorozwinięta, znana w całej okolicy."
wtorek, 22 kwietnia 2014
Przed Kamerą #5 - Andrzej Stasiuk
W nawiązaniu do wczorajszego wpisu - Andrzej Stasiuk, największy europejski stylista literacki ;)
O alkoholu, google earth, języku, religii, śmierci, i o tym czy życie ma sens.
Więcej na xiegarnia.pl
O alkoholu, google earth, języku, religii, śmierci, i o tym czy życie ma sens.
Więcej na xiegarnia.pl
poniedziałek, 21 kwietnia 2014
Smakowite Kąski #18
Andrzej Stasiuk, Biszkek, w: Kontynenty nr 1/2014"Ktoś czasami siedział na ławce i patrzył. Jak pięćdziesiąt lat temu, jak sto, jak zawsze. Ale od dawna nic się nie działo. Nie nadchodzili obcy, nie nadciągała pożoga ani mord. Mieli umrzeć w spokoju. Razem z zapadającymi się domami i razem ze wsią. Za domami, nad rzeką widziałem słupy graniczne wbite w mokradła. Ze wzgórza widać było białoruski kołchoz. Wszystko ścichłe, ale czujne, czy nie idą jakieś Bułak-Bałachowicze, czy Kowpak nie idzie, Einsatzgruppe B nie idzie, carscy nie idą, styczniowi, czy nie idzie ktokolwiek. Żeby jednak umrzeć w spokoju. Na tej ławce, z oczami skierowanymi w przeszłość"
czwartek, 13 marca 2014
Smakowite Kąski #17
Cormac McCarthy, To nie jest kraj dla starych ludzi, Wydawnictwo Literackie, 2014, tłum. Robert Sudół."Wysłałem jednego chłopaka do komory gazowej w Huntsville. Jednego, jedynego. Sam go aresztowałem i świadczyłem w sądzie. Ze dwa, trzy razy pojechałem go odwiedzić. Trzy. Ostatni raz w dniu egzekucji. Nie musiałem jechać, ale pojechałem. Ochoty nie miałem, wiadomo. Zabił czternastoletnią dziewczynę i powiem szczerze nie paliłem się, żeby do niego jeździć, a co dopiero na egzekucję, ale pojechałem. W gazetach pisano, że to zbrodnia w afekcie, ale mi powiedział, że żadnego afektu nie było. Chodził z tą dziewczyną chociaż była bardzo młoda. On miał dziewiętnaście lat. No i powiedział mi jeszcze, że zamyślał zabić odkąd pamiętał. Powiedział, że gdyby go wypuścili, znów by to zrobił. I wie, że pójdzie do piekła. Jego własne słowa. Nie mam pojęcia, co o tym myśleć. Naprawdę. Zaświtało mi wtedy, że nigdy nie widziałem takiego człowieka, i zacząłem się zastanawiać, czy to aby nie jakiś nowy wychów. Patrzyłem, jak go przypinają do krzesła i zamykają drzwi. Był może trochę niespokojny, ale nic więcej. Widzi mi się, że naprawdę wiedział, że za kwadrans będzie w piekle. Wierzę w to. Dużo nad tym myślałem. Nietrudno się z nim rozmawiało. Nazywał mnie szeryfem. Ja nie wiedziałem co mówić. No bo co powiedzieć człowiekowi, który się przyznaje, że nie ma duszy? Po co w ogóle mówić? Sporo o tym myślałem. A jednak ten chłopak to nic w porównaniu z tym, co czekało za horyzontem."
środa, 12 marca 2014
piątek, 31 stycznia 2014
Sezon na Wiedźmina
Andrzej Sapkowski przywołał do życia - chciałem napisać "zza światów", ale przecież nie do końca wiadomo, czy to właśnie tam go na zakończenie sagi wysłał - swojego sztandarowego bohatera: wiedźmina Geralta z Rivii. I to przywołał, mimo tego, że się swego czasu zaklinał, iż z wiedźmińskimi opowieściami skończył raz na zawsze.
Biorąc do rąk Sezon Burz byłem pełen obaw: o to w jakiej kondycji literackiej jest mistrz Sapkowski; o to na ile to nagłe zmartwychwstanie wywołane zostało wewnętrzną potrzebą autora, a na ile sprzyjającą koniunkturą rynkową; i wreszcie, o to czy odnajdę w wiedźminie tego samego bohatera, którego przygody z rumieńcami na twarzy śledziłem strona po stronie ponad dwadzieścia pięć lat temu?
Na szczęście w wiedźmińskim uniwersum nic się nie zmieniło. Czarodziejki są wciąż piękne i wredne, szczególnie te rude. Stare baby są za to szpetne i stare, szczególnie te z wąsami. Czarodzieje są opętanymi żądzą władzy megalomanami, szczególnie ci z manią wielkości. Dialogi są zabawne i rubaszne, szczególnie te o kobietach. Geralt wciąż zgrywa cynika, szczególnie wobec ludzi, których tak naprawdę w głębi duszy kocha. Ludzie wciąż nienawidzą profesji wiedźmina jako takiej, szczególnie zaś Geralta, jako osobnika w swej dziedzinie niezwykle utalentowanego. W związku z tym wszyscy jego kompani, a szczególnie ci najbliżsi, mają na kartach powieści zamaszyście przejebane.
I chociaż Sezon Burz sprawia wrażenie połączonych odrobinę naciągniętą linią fabularną odrębnych opowiadań, a sam Sapkowski ogrywa całość znaną z wcześniejszych powieści, postmodernistyczną estetyką (złośliwi krytycy powiedzą zapewne znów, że to "intertekstualność dla ubogich") to czyta się to wyśmienicie.
Proszę o dokładkę!
Andrzej Sapkowski, Sezon Burz, Niezależna Oficyna Wydawnicza Nowa, 2013
Biorąc do rąk Sezon Burz byłem pełen obaw: o to w jakiej kondycji literackiej jest mistrz Sapkowski; o to na ile to nagłe zmartwychwstanie wywołane zostało wewnętrzną potrzebą autora, a na ile sprzyjającą koniunkturą rynkową; i wreszcie, o to czy odnajdę w wiedźminie tego samego bohatera, którego przygody z rumieńcami na twarzy śledziłem strona po stronie ponad dwadzieścia pięć lat temu?
Na szczęście w wiedźmińskim uniwersum nic się nie zmieniło. Czarodziejki są wciąż piękne i wredne, szczególnie te rude. Stare baby są za to szpetne i stare, szczególnie te z wąsami. Czarodzieje są opętanymi żądzą władzy megalomanami, szczególnie ci z manią wielkości. Dialogi są zabawne i rubaszne, szczególnie te o kobietach. Geralt wciąż zgrywa cynika, szczególnie wobec ludzi, których tak naprawdę w głębi duszy kocha. Ludzie wciąż nienawidzą profesji wiedźmina jako takiej, szczególnie zaś Geralta, jako osobnika w swej dziedzinie niezwykle utalentowanego. W związku z tym wszyscy jego kompani, a szczególnie ci najbliżsi, mają na kartach powieści zamaszyście przejebane.
I chociaż Sezon Burz sprawia wrażenie połączonych odrobinę naciągniętą linią fabularną odrębnych opowiadań, a sam Sapkowski ogrywa całość znaną z wcześniejszych powieści, postmodernistyczną estetyką (złośliwi krytycy powiedzą zapewne znów, że to "intertekstualność dla ubogich") to czyta się to wyśmienicie.
Proszę o dokładkę!
Andrzej Sapkowski, Sezon Burz, Niezależna Oficyna Wydawnicza Nowa, 2013
Subskrybuj:
Posty (Atom)