Kapuścińskim, nigdy się nie zachwycałem. Nie wertowałem Cesarza
w te i we w te z nabożną czcią, w poszukiwaniu akapitów o Hajle
Sellasje, które w rzeczywistości obnażały mechanizmy PRLu. Nie polowałem
na zdania - perełki w Hebanie, nie padałem na kolana przed Imperium i Wojną Futbolową.
Z tego powodu, afera rozpętana po wydaniu Kapuściński non-fiction Artura Domosławskiego nie bardzo mnie interesowała. Fakt, że Ryszard Kapuściński, pozwalał sobie na "podkolorowywanie" niektórych wydarzeń w swoich reportażach w żaden sposób mnie nie zaskoczył, a tym bardziej nie zbulwersował. Fakt, że miał kontakty ze służbami bezpieczeństwa PRLu, też mnie specjalnie nie zdziwił - każdy korespondent PAP rezydujący w krajach wpływów państw zachodu, z pewnością pozostawał w orbicie zainteresowań komunistycznych służb. Wreszcie, nie był dla mnie zaskoczeniem fakt, że oprócz żony Alicji, w jego życiu były również inne kobiety. Reporter, Podróżnik, Pisarz (i to przez duże 'R' i duże 'P') na dodatek w blasku sławy, wystawiony był pewnie na wiele pokus. A jednak w biografii Kapuściński non-fiction znalazłem jedną rzecz, która mnie ogromnie zaskoczyła.
Znalazłem Ryśka.
Dzieciaka z Pińska. Poetę z Warszawy. Dziennikarza ze Sztandaru Młodych, Polityki, Kultury, Gazety Wyborczej. Reportera
z Azji. Reportera z Afryki. Reportera z Ameryki.
Ale też, przede
wszystkim, człowieka. Człowieka, z krwi i kości. Syna. Brata. Męża.
Ojca. Przyjaciela. Wroga. Pisarza. Podróżnika. Tchórza. Bohatera.
Wielką
ironią losu, dla mnie Ryszard Kapuściński jest znacznie ciekawszy na kartach
biografii Domosławskiego niż ten będący wytworem precyzyjnej autokreacji
literackiej na stronach reportaży samego Kapuścińskiego.
Artur Domosławski, Kapuściński non-fiction, wyd. Świat Książki, 2010.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz