sobota, 15 grudnia 2012

Czytelnik nie byle jaki.

W przerwie pomiędzy powieściami, z rozmysłem sięgnąłem po coś lekkiego, po coś, co czytać można niezobowiązująco, błyskawicznie, bez mała w biegu, choć to przecież najgorszy sposób ze wszystkich na spotkanie z dobrą literaturą. A, że z prawdziwie wyjątkową twórczością obcować mi przyjdzie, nie miałem najmniejszych wątpliwości.

Dlatego że Eustachy Rylski pisze tak, jak ma na imię - wytwornie, nietuzinkowo i na dodatek, z niemałym wdziękiem.

Po śniadaniu to zbiór tekstów o siedmiu autorach, których nie łączy nic, poza postacią czytelnika nie byle jakiego, za którego, całkiem słusznie zresztą jak dowodzi niniejsza kolekcja esejów, uważa się Rylski. Po śniadaniu to opowieść o literackich idolach, postaciach, przyjaźniach i znajomościach pisarza, bez których - jak sam mówi - jego młodość nie warta by była wspomnień, a starość uwagi.

Od siebie wypada mi dodać jedynie, że Po śniadaniu to również opowieść o literaturze i zdarzeniach, które nie tylko wykuły podwaliny pod literacki kunszt autora lecz także odcisnęły wyraźny ślad na jego własnej twórczości. Z niezwykłą przyjemnością podczas lektury wyłapywałem fragmenty, które jak spadające okruchy lądowały w powieściach i opowiadaniach Rylskiego. Przypatrywałem się jego podróży po Wołdze w towarzystwie rosyjskiego specjalisty od śluz w drodze na inspekcję do Astrachania, podziwiałem jego odwagę, gdy na zakończenie tekstu o Iwaszkiewiczu, rzucił wyzwanie, którego później sam się podjął, wsłuchiwałem się w Błoka i jego scytyjską jazdę, z perwersyjną przyjemnością pokochałem Arinę Timofjejewną młynarkę, o której wcześniej nigdy nie słyszałem.

Byłem kontent.

Gdybym był na tyle hemingwayowskim człowiekiem na ile był nim inżynier Jan, przełożony Rylskiego z okresu pracy w bazie samochodowej w Sobieszowie koło Jeleniej Góry, nie wahałbym się powiedzieć, trochę z przekorą ale i trochę z zazdrością, że z Pana, Panie Stachu, jest nie tylko czytelnik, ale i pisarz nie byle jaki. 

Eustachy Rylski,  Po śniadaniu, wyd. Świat Książki, 2009.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz