"Wszystko zaczęło się w Lipsku siedem albo osiem lat temu w marcu. Wysiadłem z pociągu przed północą i nikt na mnie nie czekał, chociaż powinien. Ktoś z Polski. Przyjechałem z Krakowa, miałem dwadzieścia marek i żadnego adresu, żadnego telefonu. Mimo późnej pory na dworcu pracowały wielkie maszyny, trwała rozbudowa albo remont, koparki, spychacze, kafary, coś takiego. Nikt na mnie nie czekał i stąd zapewne wzięła się moja niemiecka samotność. Spacerowałem do świtu. Oglądałem Lipsk. Wracałem na dworzec i znowu oglądałem [...]
Chciałem wracać. Wsiąść bez biletu i nie dać się wyrzucić. Do Polski coś odjeżdżało koło południa. Miałem jeszcze kilka marek, mogłem wypić kawę i zjeść jeszcze jedno ciastko, ale gdzieś koło ósmej przyjechał pociąg z Polski. Wysiadło z niego dziesięciu pisarzy i przyszli po nich, ci którzy nie przyszli po mnie. Znaczy się ci z Instytutu Polskiego w Lipsku. Jakiś kretyn pomylił się i wysłał mi złe bilety. Poszedłem z nimi, żeby się ogrzać i najeść. To były targi książki. Dziewięćdziesiąty szósty, albo siódmy, a może i ósmy. Odbywały się jeszcze w starym miejscu, gdzieś niedaleko rynku.
Chciałem się trochę przespać, ale ci, którzy przyjechali, pisarze, chcieli pić wódkę. Byłem najmłodszy i nie miałem śmiałości odmówić. Nie lubię pić wódki rano z innymi ludźmi, zwłaszcza z pisarzami. Rano lubię pić sam. Zupełnie sam.
Hotel stał na jakimś zadupiu. Wozili nas. Ale mało zapamiętałem. Trochę tylko sam koniec. Wielkie przyjęcie w labiryncie piwnic gdzieś blisko rynku[...] I w jednej z nich, przy długim opustoszałym stole zobaczyłem Henryka Grynberga. Coś jadł. Coś podnosił do ust na widelcu. Powoli i z namysłem. Siedział na końcu stołu pod samą ścianą. Stół miał ze cztery metry długości. Wokół leżało jedzenie. Był absolutnie sam. Wokół kłębiło się lipskie Enerde, a on powoli podnosił coś na widelcu i w głębi tej ceglanej niszy połyskiwały jego okulary. Niemcy wymordowali mu rodzinę. Cudem ocalała matka ocaliła jego. W czasie niemieckiej okupacji Polacy zamordowali mu ojca. Siedział w środku tego teutońsko-enerdowskiego karnawału i patrzył. Patrzył żeby zapamiętać i zabrać ten obraz ze sobą nieważne dokąd się wybierze.
To był mój niemiecki początek. Samotność, Enerde, skini, pijaństwo, literatura i Holokaust. Do Niemiec nie można pojechać bezkarnie."
Andrzej Stasiuk, Dojczland, Wydawnictwo Czarne, 2007