piątek, 31 stycznia 2014

Sezon na Wiedźmina

Andrzej Sapkowski przywołał do życia - chciałem napisać "zza światów", ale przecież nie do końca wiadomo, czy to właśnie tam go na zakończenie sagi wysłał - swojego sztandarowego bohatera: wiedźmina Geralta z Rivii. I to przywołał, mimo tego, że się swego czasu zaklinał, iż z wiedźmińskimi opowieściami skończył raz na zawsze.

Biorąc do rąk Sezon Burz byłem pełen obaw: o to w jakiej kondycji literackiej jest mistrz Sapkowski; o to na ile to nagłe zmartwychwstanie wywołane zostało wewnętrzną potrzebą autora, a na ile sprzyjającą koniunkturą rynkową; i wreszcie, o to czy odnajdę w wiedźminie tego samego bohatera, którego przygody z rumieńcami na twarzy śledziłem strona po stronie ponad dwadzieścia pięć lat temu?

Na szczęście w wiedźmińskim uniwersum nic się nie zmieniło. Czarodziejki są wciąż piękne i wredne, szczególnie te rude. Stare baby są za to szpetne i stare, szczególnie te z wąsami. Czarodzieje są opętanymi żądzą władzy megalomanami, szczególnie ci z manią wielkości. Dialogi są zabawne i rubaszne, szczególnie te o kobietach.  Geralt wciąż zgrywa cynika, szczególnie wobec ludzi, których tak naprawdę w głębi duszy kocha. Ludzie wciąż nienawidzą profesji wiedźmina jako takiej, szczególnie zaś Geralta, jako osobnika w swej dziedzinie niezwykle utalentowanego. W związku z tym wszyscy jego kompani, a szczególnie ci najbliżsi, mają na kartach powieści zamaszyście przejebane.

I chociaż Sezon Burz sprawia wrażenie połączonych odrobinę naciągniętą linią fabularną odrębnych opowiadań, a sam Sapkowski ogrywa całość znaną z wcześniejszych powieści, postmodernistyczną estetyką (złośliwi krytycy powiedzą zapewne znów, że to "intertekstualność dla ubogich") to czyta się to wyśmienicie.

Proszę o dokładkę!

Andrzej Sapkowski, Sezon Burz, Niezależna Oficyna Wydawnicza Nowa, 2013